środa, 11 marca 2015

Rozdział 6: "Ogień Chrystusa"

W okno zaświeciło słońce, budząc mnie swymi promieniami. Spojrzałem na zegarek – dziewiąta. No. Kilka minut po, ale kto na to patrzy. Nastrój nie jest zły mimo tego, co działo się ze mną wieczorem. Otworzyłem okno, ptaki grały koncert, za każdym razem jak słyszę ich śpiew, to wracam do pięknych wspomnień. Co prawda jest ich mało, ale wspomnienia z dzieciństwa są cudowne dla ducha. Zajrzałem do sypialni, tym razem nie uciekła. Kąciki moich ust rozszerzyły się w uśmiechu, poczułem wewnętrzną ulgę. Nalałem wody do czajnika, aby zagrzać wody na herbatę, wyciągnąłem dwa kubki, dwie torebki Liptona i chwyciłem za drzwi lodówki. Mam fart – ostatnio zrobiłem zakupy. Przygotowałem dużo kanapek, zalałem wodą herbatę, a gdy zacząłem słodzić, to dopiero sobie pomyślałem, czy ona w ogóle pija herbatę i czy w ogóle słodzi. Mimo to postawiłem na swoje przeczucie i zrobiłem słabą z dwiema łyżeczkami cukru.
 –Dzień dobry – usłyszałem jej delikatny głos, muzykę dla mych uszu. Serce jakoś zadrżało, powieki zasłoniły oczy, a na ustach pojawił się szeroki uśmiech.
 –Dzień dobry – odpowiedziałem tak ciepło, jak tylko potrafiłem. Odwzajemniła mi to uśmiechem, podeszła bliżej, mocno przytuliła i dała całusa w usta, po czym spojrzała mi w oczy. Boże! Jakie one są piękne! Te oczy! Cholera, nie wierzę w to, co teraz się we mnie dzieje, całe wnętrze drży, szaleje, tańczy, krzyczy. Jak tu opisać radość? Miłość. Da się w ogóle?
 –Jakbyś chciała skorzystać z porannej toalety, to po prawej stronie, przy drzwiach wyjściowych. – Uśmiechnąłem się lekko.
 –Dzięki. – Odwróciła się i odeszła kręcąc biodrami. Gdy zniknęła za rogiem, uświadomiłem sobie, że była tylko w bieliźnie. Nagle jakoś tak mnie trzepnęło, byłem tak omotany tym, że jest u mnie, iż nie zauważyłem takich szczegółów! Włączyłem telewizor automatycznie na TVN24. Wiadomości z kraju i ze świata. Wziąłem łyk herbaty.
 –A teraz wiadomość z ostatniej chwili. Gdy nasi reporterzy przejeżdżali przez miejscowość Sława, natknęli się na…  – obraz pokazał kościół w Sławie z zawaloną wieżą, która odcięła jedyne wyjście z budynku. Zauważyłem unoszący się wokół czarny dym i zacząłem się zastanawiać czy w środku są ludzie. I wtedy zza okna dobiegł mnie dźwięk strażackiej syreny, która zaczynała już „wchodzić” na obroty. W trzech krokach dotarłem do telefonu, poszły dialery.
 –Wydarzyło się to dosłownie przed chwilą, na naszych oczach, ludzie zaczęli dzwonić po służby ratunkowe, niebawem powinna na miejsce przybyć straż pożarna, pogotowie i policja, bo jak donoszą świadkowie zdarzenia, w kościele znajdują się ludzie. – W mordę! Szybko się ubrałem, ale co mi po tym, jak nie mogę znaleźć kluczy od samochodu. Pobiegłem ubrać buty, a tu z łazienki wychodzi Angela.
 –Jedziesz?
 –Muszę. W kuchni masz śniadanie, zostań tu aż wrócę, proszę. – Pocałowałem ją w policzek, a odwracając się, zauważyłem na komodzie kluczyki od samochodu. Chwyciłem je i wybiegłem z domu. Zbiegam po schodach. Nie zdążę! Ostatnie piętro! Zgubiłem kilka schodów, poleciałem na plecy.
 –Żesz kurwa mać!
 –Panie! Spokojnie! Nie pali się przecież – mówi emerytowany sąsiad.
 –A właśnie, że pali! – krzyczę, biegnąc dalej do samochodu. Wsiadłem i z piskiem opon wyjechałem z parkingu. Mknę samochodem do remizy, dobrze że to nie daleko. Wjeżdżam na plac pełen samochodów! Nie załapię się! W mordę! Wbiegam na świetlicę, pusto… Pewnie już są na garażu! Wpadam na dyżurkę, a tam Dudi za radiem.
 –Nie jedziesz?
 –Zachlałem pałę, nie mogę.
 –Jest miejsce?
 –Biegnij!
Pobiegłem na garaż, GBA właśnie wyjeżdża z remizy na sygnałach.
 –Bartek, nie opierdalaj się! – wrzeszczy Błażej.
 –Dawaj, dawaj! – krzyczy Andrzej. Ubrałem się szybko w pancerz i mknę w stronę drzwi GCBA. Widzę, że przy bramie stoi już kilku młodych z młodzieżówki, pewnie za chwilę będą myć garaże. Ach! Podziwiam to ich poświęcenie i oddanie jednostce! Przez radio słyszę, że Dudi składa informacje odnośnie wyjazdu, ryk silnika zagłusza wszystko, czuć jeszcze zapach spalin, który wpadł do środka. Pierwsze skrzyżowanie! Klakson! Mkniemy przez centrum miejscowości, samochody zjeżdżają na boki, ludzie patrzą z podziwem.
 –Widziałem w telewizji! – krzyczę.
 –Jak tam jest? – krzyczy Prezes z pytaniem.
 –Grubo!
 –Zero-dwa zgłoś dla zero-zero.
 –Jest zero-dwa – zgłasza Andrzej.
 –Słuchaj, bo najprawdopodobniej na miejsce zdarzenia dojedziecie jako pierwsi. Wschowa zmaga się z innym zdarzeniem, dojedzie późno. – Nasłuchiwaliśmy z trudem.
 –Ale będzie zapierdol! – krzyczę.
 –Przyjąłem! – Na barkach Andrzeja spoczywało dowództwo.
Po kilku minutach jesteśmy na miejscu, widać telewizję, mnóstwo gapiów, ludzi, którzy próbują odgrodzić gruzy, dach kościoła płonie. Jak to się stało?! Cholera!
 –Z wozu! – krzyczy Andrzej. Wysiadłem, otworzyłem kieszeń z wężami, wyrzuciłem W75[1], katem oka zauważyłem, że Zocha odgania tłum i zabezpiecza miejsce zdarzenia. Linie zostały rozwinięte, panika, gubię się, nie wiem co teraz. Jak Andrzej to ogarnie…?
 –Ej! Bartek! Zocha! Ubierajcie się w aparaty! Cycek jeden z drugim! Przygotujcie drabinę! Drugą też! Wyciągniemy ich przez okno! Bartek, Zocha, weźcie hooligana[2]! Wybijecie szybę. Reszta schładzać konstrukcję dachu! Ruchy! Ruchy! – Ubraliśmy się w aparaty, jedna drabina już była oparta o mur, Zocha kazał mi iść pierwszemu, pewnie dlatego, że był większych gabarytów niż ja. Wchodząc do środka nie widziałem nic, było mnóstwo czarnego dymu, zaczęła ogarniać mnie panika! Nie wiem co robić, cholera! Boję się! Pełno ludzi, jedno wyjście, są przytomni? Nie wiem! Cholera! Nie mogę się poddać, Zocha wszedł z W52.[3] Najpierw ogarnęliśmy tłum, pomogliśmy ludziom wydostać się z budynku. Gdy wyszło już z piętnaście osób – najpierw dzieci z kobietami, potem faceci – stanął przede mną kapłan. Natychmiast zapytałem go, czy na górze jest ktoś jeszcze.
 –Tak! Organista. – Zaczął kasłać.
 –Gdzie znajdę wejście?!
 –Jeśli zostało, to w wieży!
 –Dziękuję! Teraz niech się ksiądz wynosi! Rota pierwsza do dowódcy!
 –Tu dowódca do roty pierwszej.
 –Ewakuowaliśmy wszystkich z dolnego piętra, sprawdzamy, czy jest dojście na wyższe piętra.
 –Przyjąłem, uważajcie na siebie. –Nie widzę nic, mimo to próbuje sobie przypomnieć schemat budynku. Idę za głosem intuicji. Nagle huk! Wzdrygnąłem się, żyrandol spadł na ziemię. Zaraz po tym spadł dach. Zrobiło się jeszcze gorzej, zauważyliśmy, że ściany na pierwszym piętrze już nieźle płoną.
 –Rota pierwsza do dowódcy!
 –Jest rota pierwsza!
 –Zmiana planów! Przeszukajcie cały dół! Powtarzam! Przeszukajcie cały dół, dostaliśmy się do środka od głównego wejścia! Rota druga przeszuka górę!
 –Przyjąłem. Zocha! Idziemy tam!  –Ruszamy na czworaka, szukając jak najlepszej widoczności; nie natrafiamy na nikogo, docieramy do ołtarza, gasimy ogień i wtedy słyszymy wołanie o pomoc. Idziemy w stronę krzyków, pod gruzem została uwięziona noga jednego z mężczyzny, o pomoc wołała starsza kobieta.
 –Rota pierwsza do dowódcy! – Nic.
 –Niech się pani uspokoi! Pomożemy wam.
 –Halo! Proszę pana! Słyszy mnie pan? – woła Zocha do mężczyzny.
 –On dostał żyrandolem w głowę! – krzyczy kobieta.
 –Rota pierwsza do dowódcy! – Dalej nic.
 –Bartek, jest źle, głowa mocno krwawi, na dodatek jest uwięziony.
 –Poczekaj. –Podnoszę gruzy, wyciągając sto dwadzieścia procent z mięśni.
 –Proszę pani! Jak się pani czuje? – zero odzewu po pytaniu Zochy.
 –Cholera! Straciła przytomność! – Robi się źle. – Rota pierwsza do dowódcy!
 –Zgłasza się dowódca.
 –Mamy tu dwie osoby poszkodowane! Jedna straciła przytomność! Starsza kobieta, emerytka! Powtarzam! Emerytka! Do tego mamy poszkodowanego z urazem głowy i zmiażdżeniem nogi! Potrzebujemy wsparcia!
 –Zrozumiałem, gdzie jesteście?
 –Na wprost od głównego wejścia, mniej więcej na środku! Tam gdzie wisiał żyrandol!
 –Przyjąłem, wysyłam do ciebie rotę trzecią. – Przyjechało wsparcie, pewnie dlatego Andrzej się nie odzywał. Czyżby państwówki wciąż nie było? Z resztą, to jest teraz nie ważne! Dymu jest coraz mniej, zaczynam dostrzegać ołtarz i wiszącego na krzyżu Jezusa. Dobiega rota trzecia, po głosie poznaję, że to House, nasz doktor z remizy; biorą emerytkę, my bierzemy faceta, trzymam go za nogi. Ciężko się go niesie, zmiażdżona noga lekko wypada mi z rąk. Wychodząc na zewnątrz nasze czujniki informujące o zawartości powietrza w butli zaczynają piszczeć. Ratownicy medyczni przejęli poszkodowanych, my z Zochą ściągnęliśmy aparaty, jesteśmy cali mokrzy, temperatura ciała jest ogromna, oboje jesteśmy totalnie mokrzy od potu.
 –Złapcie chwilę oddechu, potem przyjdźcie do mnie – mówi Andrzej.
Co chwilę ktoś krzyczy, silniki pracują głośno, widać biały dym, a to oznacza, że źródła ognia już nie ma. Po chwili głównym wejściem wychodzi rota druga z organistą. Niosą go na rękach, stracił przytomność. Ściągnąłem hełm, kominiarkę, poczułem ulgę. Złapałem za butelkę wody, napiłem się łapczywie. Zocha wziął butelkę po mnie. Wtedy na miejsce zdarzenia przyjeżdża Wschowa. Z wozu wychodzi dowódca zmiany, podchodzi do Andrzeja, mówiąc mu, że przejmuje dowodzenie.
Po wielu godzinach było po wszystkim. Zmęczeni wróciliśmy do remizy, śmiejąc się z tej paniki, która tam panowała. Dobra akcja. Chłopaki z państwowej chwalili, że kawał dobrej roboty wykonaliśmy. Szczególnie Andrzej. Przypomniało mi się o Angelii, że przecież siedzi u mnie w domu sama. Jak tylko wróciłem, wypytała mnie o wszystko. Wytłumaczyłem jej, że budynek już był w słabym stanie, dlatego runęła wieża, od tego powstało kilka iskier, które zajęły łatwopalne materiały i ogień szybko się rozprzestrzenił. Jestem pewien, że tej akcji nigdy nie zapomnimy. Resztę dnia spędziłem z nią. Zadbała o mnie, przygotowała obiad z gotowych dań, które miałem w zamrażarce, ja w międzyczasie wziąłem prysznic, myśląc o pięknej kobiecie, która dla mnie krzątała się po kuchni. Chciałem wiedzieć, o czym myśli, gdy jest tam teraz sama. Po kilku godzinach, gdy ponownie zrodziła się między nami namiętność, dowiedziałem się, o czym wtedy rozmyślała. Uch! Jestem pełen podziwu dla tego, co ona robi w łóżku! Cholera, jestem wyczerpany, ale zakochany po uszy! Czy to ta jedyna?



[1] W75 – Pożarniczy wąż tłoczny o średnicy wewnętrznej 75 mm.
[2] Hooligan – narzędzie używane do uderzania, przebijania, wykręcania, podważania i cięcia elementów konstrukcji stanowiących przeszkody dla ratowników [przyp. red.].
[3] W52 – Pożarniczy wąż tłoczny o średnicy wewnętrznej 52 mm.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz