wtorek, 10 marca 2015

Rozdział 5: "Poranne echo po namiętności ognia"


Obudziłem się leżąc na brzuchu; ręce trzymam pod poduszką, głową jestem weń wtulony. Leżę i spoglądam w prawą stronę, po lewej zaś powinna leżeć ona. Powinna. Tyle że nie leży. Co jest grane? Strach ją obleciał? Alkohol wieczorem dodał odwagi, a z rana pojawiły się wyrzuty sumienia? Cholera! Same komplikacje. Czuję narastający w sercu ból. Trochę też jest mi niedobrze. Spojrzałem przez okno napadający deszcz. Za szybą jest szaro, smutno, tak smutno, że najchętniej położył bym się spać dalej. Tyle, że to już za dwadzieścia dwunasta. Wstałem i poszedłem do kuchni; na lodówce, na żółtej kartce przyklejonej do drzwi widnieje numer telefonu. To pewnie jej. Jest to jakiś plus, to znaczy, że zeszła noc była prawdziwa. Włączam wieżę, leci Mam Na Imię Aleksander „Na światłach STOP”. Stoję oparty o ścianę i spoglądam przez okno. Krople deszczu spływają po szybie, a ja czuję posmak alkoholu w ustach. Na żołądku jest mi jakoś tak ciężko. „Pośród kwiatów zła kwitną problemy bez rozwiązań, przyzwyczaj się do braku złotego środka. Nie mówili ci?” – dobiega z głośnika, a mi po plecach przechodzą ciarki, włosy po raz kolejny stają dęba, pojawia się gęsia skórka. „A gdyby powiedzieli ci, że jest miłość, pośrodku tych spróchniałych betowych płyt, to… uwierzyłbyś im?”. Chyba coś we mnie pękło, poczułem, że przeszywa mnie chłód. Zmrużyłem oczy, zacisnąłem mocniej szczęki. „Odważ się na więcej, nie ważne co będzie!”. Teraz eksplodowały we mnie uczucia, myśli o Angelii wylewają się ze mnie niepowstrzymaną rzeką. Zostawiła numer telefonu, lecz znikła… Takie poranne echo po namiętności ognia. Dziś boję się świata, mogę być zbyt naiwny. Dziś siedzę w domu, nigdzie się nie ruszam.
Leci muzyka, siedzę na Facebooku, setki myśli na minutę, w rękach wciąż trzymam numer. Towarzyszą mi sprzeczne emocje – raz chcę spalić kartkę, raz chcę dzwonić, za chwilę wmawiam sobie, że jestem idiotą. Co za mętlik. Nie mam już z kim nawet porozmawiać. Niby rodzina wspomaga mnie finansowo, ale nie jesteśmy tak zżyci, brakuje mi mamy… Nie mam z kim porozmawiać, serce mi pęka. Wyszedłem z domu i ruszyłem w kierunku cmentarza.
Dwa nagrobki stojące obok siebie. Dziś najbardziej interesuje mnie ten z lewej strony. „Maja Kwiatkowska 04.11.1967–19.03.1997”. Nie wiem w sumie co tutaj robię. Stoję w deszczu i płaczę? Powinienem tu teraz być? Potrzebuję rozmowy. Jestem w kropce. Brakuje mi ich. Pewnie teraz byłbym zupełnie innym chłopakiem, byłbym głupszy, szalałbym, wkurwiał się na rodziców. Pyskował. Na pewno by tak było. Człowiek nie doceni pewnych rzeczy, dopóki ich nie straci. Dlaczego tak musi być? Czuję pustkę i samotność. Zupełnie inaczej niż ubiegłej nocy, gdy byłem z nią. Wtedy czułem to wyjątkowe uczucie ciepła, bliskości; to było takie piękne. Świat się w końcu zatrzymał chociaż na chwilę. Umiałbym tak żyć? Chciałbym tak żyć? Zacząć w końcu dzielić z kimś życie? Być z kimś? Jestem na to gotowy? Czuję jak strach zaciska mi swe ręce na szyi. Jestem przemoknięty do suchej nitki, nie chce mi się już nic, chcę tylko zniknąć, zamknąć się, przestać istnieć. Chcę odpocząć. Jestem zmęczony. Boję się. Chcę po prostu umieć latać niczym ptak, chcę czuć powiew wiatru w skrzydłach, chcę być wolny, chcę po prostu szybować przed siebie! Mógłbym z nią? Czy ona by w ogóle tego chciała? A co, jeśli mnie ograniczy i zamknie w klatce? Bo to nie tak, że łatwiej by było z nią pogadać i wyjaśnić sobie wiele spraw, lepiej się pałętać po cmentarzach i zadawać pytania w nicość, oczekując na nie odpowiedzi i moralnego wsparcia. Nikomu nie życzę takiej samotności i borykania się z taką bezradnością. Kolejne problemy. Mętlik w głowie. Co mam robić?! Gdzie mam się skierować, dokąd pójść, którą drogę wybrać? Niech mi ktoś pomoże!
Wróciłem do domu, zmieniłem ubranie. Słyszę jej jęki, czuję zapach jej ciała, potu wymieszanego z perfumami… Obejrzę jakiś film, ale najpierw przeczytam wiadomość od Jędrzeja, dobrego kumpla ze szkoły.
 –To jak już jest jakaś dziewczyna, z którą było nieźle i zostawiła ci swój numer telefonu, to pamiętaj o zasadzie trzech dni!
 –Jakiej zasadzie trzech dni, co do…? – odpisałem.
 –Nie oglądałeś serialu „Jak poznałem waszą matkę”!?
 –No jakoś nie. – Zastanawiałem się mocno, o co tu chodzi.
 –A więc na to wpadli już w starożytności… Kto był pomysłodawcą? Sam Jezus! Jezus czekał trzy dni na to, by zmartwychwstać. To był perfekcyjny ruch! No bo gdyby czekał jeden dzień, większość ludzi by nawet nie zauważyła, że umarł i pewnie mówiliby „Cześć Jezus! Jak leci? – Jak leci?! WCZORAJ UMARŁEM!”. Dlatego większość by mu odpowiadała „Oh. Jak dla mnie wyglądasz na żywego” i wtedy by musiał tłumaczyć każdemu, że zmartwychwstał, że to był cud i w ogóle. Reakcja by była jedna „Aaa... Jak tam sobie chcesz, ziom”. I nie wrócił przecież w SOBOTĘ! Każdy jest wtedy przecież zajęty, ktoś śpiewa w chórze, zamiata ganek, czesze sobie brodę. NIE! Odczekał idealną liczbę dni. TRZY! Więc wrócił sobie w NIEDZIELĘ, kiedy to i tak wszyscy są w kościele i płaczą – „O nie! Jezus nie żyje!” i wtedy BUM! On sobie wbiega tylnymi drzwiami, biegnie sobie pod ołtarz, a tłum szaleje. Wtedy też zresztą wymyślono „high five”, ale to już inny temat. Właśnie dlatego czekamy trzy dni, zanim zadzwonimy do nowopoznanej dziewczyny. – Bo Jezus tak chciał! True story, bro![1]
Jak to przeczytałem, to wybuchnąłem śmiechem, lecz po chwili zacząłem się głęboko nad tym zastanawiać. I to w sumie faktycznie miało sens. Przejmowałem się, mocno. Teraz tylko poczekam. Zacznę żyć jak wcześniej. Zrobię wokół siebie trochę hałasu, a niech się pomartwi, dlaczego się nie odzywam, niech się troszkę niepokoi.
Biegł dzień po dniu, a ja jakoś radziłem sobie z myślami o Angelice. Przez jakiś czas był w pracy spokój, syrena długi czas milczy, więc w remizie nie działo się nic szczególnego, poza wieczornymi głupawkami przed telewizorem. Znów nadszedł weekend, więc chłopaki zaczęli mnie namawiać, żeby pójść do Olimpu. Ale ja jakoś nie czułem chętki na to, by wypić coś mocniejszego, więc podziękowałem. Po chwili zacząłem myśleć, że to może po prostu strach, czy coś w tym rodzaju, że spotkam Angelikę. Mimo to wolałem zapakować tyłek w samochód i wrócić do domu. Zaparkowałem auto na parkingu pod blokiem i ruszyłem w kierunku swojej klatki schodowej. Wdrapywałem się po schodach na piąte piętro, nie myśląc o niczym konkretnym. Po prostu szedłem do góry. Gdy miałem już pokonywać ostatnie stopnie, stanąłem jak wryty, nie mogąc powstrzymać swojego zdziwienia. Bo nagle i niespodziewanie spojrzałem głęboko w szaroniebieskie oczy. Po raz kolejny mogłem je podziwiać. Siedziała bez uśmiechu, jakby zmartwiona, przygnębiona. Być może to przeze mnie, a może po prostu stało się coś innego.
 –Hej – mówi skromnie, wstając i nieśmiało się uśmiechając.
 –Hej – odpowiedziałem pewnie, z uśmiechem na twarzy. – Co tutaj robisz? – pytam.
 –Chciałam z tobą porozmawiać. Nie dzwoniłeś, nie odzywałeś się. – Wyglądała na bardzo przejętą. Trochę się tym zmartwiłem. – To przez to, że sobie poszłam? – Nie odezwałem się. Spuściłem wzrok, podszedłem do drzwi, otworzyłem je.
 –Wejdziesz? – zapytałem. Weszła bez chwili namysłu. Tym razem zwróciłem uwagę na jej szarą bluzkę z długim rękawem podwiniętym na wysokości łokci. Na swoim kształtnym tyłeczku, dla odmiany, miała krótkie dżinsowe spodenki. I te jej seksowne nogi… Złapałem się na tym, że znów nie kontroluję swojego wzroku, a ona pewnie dobrze o tym wie. Usiadła w salonie. Zauważyłem, że obejrzała wszystkie fotografie, które stały dookoła niej, zastanawiając się pewnie, jak mogła ich wcześniej nie zauważyć.
 –Chcesz się czegoś napić? – zapytałem.
 –Masz może piwo? – Zrobiłem zdziwioną minę, ale stałem do niej plecami, więc nie mogła tego zauważyć.
 –Mam. – Wyciągnąłem dwie butelki, chwyciłem za otwieracz leżący na blacie, otworzyłem. Piwa syknęły, kapsle odłożyłem, zabrzęczały lekko. Włączyłem wieżę, aby w razie niezręcznej ciszy leciało coś delikatnego w tle. Na pierwszy strzał poleciał J.Cole „Wet dreamz”, zobaczyłem jej uśmiech na twarzy – z pewnością to zna. Ucieszyło mnie to.
 –Dlaczego nie zadzwoniłeś? – zapytała, gdy tylko usiadłem. Uśmiechnąłem się.
 –A co? Martwiłaś się? – Moja radość była chyba aż nazbyt widoczna. Dziewczyna chyba nie do końca wierzyła w to, że mogę mieć z tego ubaw.
 –Powiedzmy – rzuciła sucho. Od razu znikł mi uśmiech z twarzy.
 –Powiedzmy, że upokorzyło i zdenerwowało mnie, że pani sobie uciekła bez słowa.
 –Ach. Wiedziałam. – Spuściła głowę. – Przepraszam, ale trochę mi się to wszystko wymknęło spod kontroli.
 –Tobie? – Angela zaczęła błądzić oczami po pomieszczeniu, spuściła głowę na znak, że nie wie co powiedzieć. – Słuchaj – kontynuowałem – jeśli coś takiego się wydarzyło między nami, to jestem ci gotowy przysiąc, że to nie było od takie sobie pstryknięcie palcem. – Wciąż milczała. – A może po prostu chcesz mi powiedzieć, że to miało być pstryknięcie palcem, ale teraz męczą cię wyrzuty sumienia? – Dowaliłem. Napiłem się piwa, by ugasić płomień bólu, który zaczął się ze mnie wydostawać.
 –Bartek… Po prostu nie wiem, czy już jestem na to gotowa.  – Zmrużyłem powieki, spojrzałem jej w oczy i zacisnąłem szczęki. Odstawiłem piwo i palcami obu dłoni przetarłem oczy uśmiechając się trochę. – Proszę. Nie zakochuj się we mnie. – Zrobiłem wielkie oczy. Właśnie zadała mi potężny cios w serce.
 –A co, jeśli na to jest już za późno?
 –Nie może tak być. Jesteś świetnym facetem, naprawdę wyjątkowym, ale nie… Tak nie może być. – Przechyliłem głowę, z wyrazem bólu i rozpaczy w oczach.
Zadzwonił telefon, który położyłem na blacie przy lodówce.
 –Przepraszam.
 –Jasne, nie ma sprawy – odpowiedziała. Chwyciłem za komórkę. To dzwonił Cycek. Próbował mnie namówić na Olimp. Spojrzałem na Angelikę i chyba naprawdę było coraz bliżej do tego, żebym zdecydował pójść się zabawić. Odczuwałem wściekłość. Nie, to mało powiedziane –byłem wkurwiony! Ale nie dałem tego po sobie poznać. Odłożyłem telefon.
 –Wyjątkowy, co?
 –Wszystko, co ci powiedziałam tamtej nocy, było prawdziwe – podziwiam twoją osobowość, jesteś słodki i uroczy. Tyle, że chyba nie dla mnie. Nie na teraz. – Zmarszczyłem brwi, próbując zrozumieć, o co jej chodzi. Na próżno. – Bartek, nie patrz tak! Proszę!
 –Jak? Oczekujesz, że jak teraz będę patrzył?
 –Normalnie, nie tak jak teraz, bo ten wzrok sprawia, że chce mi się płakać.
 –Może i słusznie. – Ponownie jej dowaliłem. Trochę po skurwysyńsku, ale co tam… Opadła jej szczęka, a łzy popłynęły po policzkach. Usiadłem koło niej i je otarłem. Przytrzymała moją oszpeconą dłoń, przy swoim pięknym, zarumienionym i mokrym policzku.
Przytuliłem ją mocno do siebie. Płakała długo. Czułem, jak koszula mi przemokła. Ale to przecież nic wielkiego.
 –Nie martw się. Nie bój się. Możesz mi zaufać. – Pocałowała mnie w policzek, poczułem jej łzy na swojej twarzy. Dostałem ciarek. Dziewczyna jest roztrzęsiona, rozchwiana emocjonalnie, jakby kilka razy już próbowała sobie ułożyć życie, ale się jej nie udawało. Jakby za każdym razem świat ją krzywdził. Chciała odejść ze strachu. Nie pozwolę jej na to! Nie ma takiej możliwości. Kocham ją, ale przecież jej tego nie powiem. Nie teraz. Co za pogmatwana sprawa z tym wszystkim. Nagle przypomina mi się, dlaczego zawsze oznajmiałem, że ja tam miłości nie potrzebuję, bo same z nią problemy. Teraz miłość przyszła z problemami, którym trzeba stawić czoła. Problemy znikną, a ona nie. Miłość nie zniknie. Nie może. Zasnęła mi na kolanach, okryłem ją kocem, głaszczę po włosach. W tle gra „Zagubiona autostrada” Bonsona. Znów poddaję się muzyce, emocjom. Rozwala mnie to od środka. Patrzę na nią, na jej czarne włosy, w duszy krzyczę „Mamo… pomóż… Pomóż, mamo!”.
Zdążyłem obejrzeć film, a ona wciąż spała. Wyłączyłem już cały sprzęt, delikatnie podniosłem jej głowę i wstałem. Ręce wsunąłem tak, by móc ją podnieść. Spała jak zabita. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że przeniosłem ją do własnego łóżka. Jakoś mnie to zaniepokoiło, dlatego sprawdziłem czy oddech ma regularny. Takie zboczenie zawodowe – lepiej mieć pewność. Oddychała normalnie, spokojnie. Ja natomiast poszedłem spać na kanapie w salonie z pomysłem, że rano obudzę ją śniadaniem do łóżka. Nie mogłem spać, ale dzień zakończyłem z kawałkiem Sulina „Obok mnie”. Cytat dnia wyciągnąłem z utworu. „Nie burz we mnie tego, co jest jeszcze dobre”. A idź w chuj z tym smutkiem. Będzie dobrze. Musi w końcu być dobrze. Karma jest mi to winna!



[1] Cytat z serialu „Jak poznałem waszą matkę”, emitowanego w latach 2005–2014 przez CBS [przyp. red.].

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz