poniedziałek, 2 marca 2015

Rozdział 4: "A jego znasz?"

Siedzimy wszyscy w remizie. Właśnie skończyliśmy sprzątać przed jutrzejszą imprezą sylwestrową. Skończona matura, kilkadziesiąt akcji za mną… Zazwyczaj zdarzało mi się myśleć, że moje życie jest już spisane na straty i nic tylko czekać, aż trafię do trumny. Chciałem żyć tak, jakbym nigdy nie miał nic do stracenia… Teraz wiem, że mam.
Ze świetlicy co chwilę ktoś wychodził albo do niej wchodził, na kanapach siedzieli druhowie i druhny, niektórzy rozmawiali o jutrzejszej imprezie, prawie połowa właśnie wychodzi na papierosa, reszta stara się oglądać to, co leci w telewizji, ktoś inny jeszcze drze się na dyżurce. Atmosfera iście rodzinna. Pora już późna, za godzinę będzie można witać nowy dzień, ostatni dzień roku. Tymczasem ja ubieram kurtkę i wychodzę na zewnątrz.
 –Nara – krzyczę do wszystkich.
 –Już spadasz? – Rzuca ktoś z tłumu.
 –No, rano jeszcze muszę załatwić kilka spraw i potem dalsze szykowanie. Nie ma to tamto – odpowiadam z uśmiechem, łapiąc za klamkę. Ledwo otworzyłem drzwi od samochodu, słyszę, że syrena nabiera rozpędu. Wracam i biegnę przez świetlicę w stronę dyżurki. Wszyscy patrzą na Prezesa rozmawiającego przez telefon, ten macha ręką, żeby zacząć się przebierać. Pobiegliśmy więc przez garaż do szatni.
 –To co, Bartek… Po spaniu? – pyta retorycznie Tomek.
 –A idź w chuj – odpowiadam.
 –Jezusie drogi, kiedy wy się w końcu oduczycie przeklinać? – pyta Karolina.
 –A co? Kto mi zabroni? Będę se mówił, jak mi się podoba – ripostuje ze śmiechem Kobra.
 –Czekaj, czekaj, już ja cię ustawię – odpowiada wesoło Karolina. Matka dwójki dzieci, jedno ma dwadzieścia lat, drugie osiemnaście. Kobieta o ciemnych włosach i miłym wyrazie twarzy, jej dołeczki na policzkach sprawiają, że uśmiech jest wyjątkowo piękny.
 –No, no! – krzyczy Kobra, chłopak po dwudziestce, z chudymi nogami i sporą klatą, o twarzy szczególnie nie wyróżniającej się z tłumu, pomijając fakt, że zazwyczaj jest ona czerwona.
 –No, tak, tak! – Stawia na swoim Karolina. Kobra robi zeza i uśmiecha się tak, że rozwala każdego, kto na niego spojrzy.
 –Dobra! Śmichy-chichy to wszyscy, a jechać nie ma komu – krzyczy Prezes. Wtedy zrozumieliśmy powagę sytuacji. Wsiedliśmy do GBA[1]w zespole: Kobra, ja, Karolina, Andrzej jako dowódca, Tomek jako kierowca; po chwili przybiegł jeszcze Cycek, ale ten starszy, Daniel.
 –Ej, a tak w ogóle co to za zdarzenie? – pytam.
 –Wypadek. Ponoć poważny, więc przygotujcie się. – Po samochodzie zaczęło krążyć opakowanie z rękawiczkami nitrylowymi. Kierowca włączył sygnały i po trzech minutach wyjechaliśmy z garażu. Wtedy radiostacja ożyła:
 –Dziewięć-dziewięć-osiem Wschowa, zgłoś dla Sławy zero-zero. – Przez radio mówił Michał, któremu znów zdarzyło się zatrzeć skórę na akcji, dlatego nawet nie biegł w stronę garażu.
 –Zgłaszam się.
 –Zgłaszam wyjazd zero-jeden i zero-cztery.
 –Przyjąłem.
 –Wie ktoś, kto jedzie w zero-cztery? – pytam.
 –Prezes, i ten, no… Cycek. – odpowiada Kobra.
 –Co? Co? Co ja?! – z pretensjami w głosie woła Daniel.
 –Nie ty baranie! Twój brat! – krzyczy z przodu Andrzej.
 –Aaa… To zmienia postać rzeczy.
 –Boże, Boże, tu jak meliski[2] nie wypijesz, to osiwiejesz, no osiwiejesz! – wzdycha Tomek.
 –Oj, już tak nie marudź, Tomuś – odpowiada Karolina.
 –No i Dudi jeszcze jedzie w zero-cztery.
Po wyjeździe z miasta, gdy droga była wolna, patrzyliśmy, jak zero-cztery podejmuje się manewru wyprzedzania, a Darek siedząc przy szybie, zaczyna machać nam wszystkim, z wyjątkowo głupią miną.
Każdy się potem śmieje, że powinni nas chyba zamknąć w jakimś ośrodku psychiatrycznym, bo tu nienormalni ludzie pracują. Jadą na akcje, podczas której trzeba ratować ludzkie życie, śmiejąc się, póki jeszcze można. Jednak każdy z nas czuje już adrenalinę, a na dodatek nie wiemy, jak poważnie wygląda sytuacja. Staramy się tę niepewność niwelować śmiechem, żartami, jednak nie zawsze tak to wygląda. Po dotarciu na miejsce, tuż za miejscowością Stare Strącze, okazuje się, że na ostrych zakrętach samochód stracił przyczepność i przeleciał przez barierki wiaduktu, który kiedyś przebiegał nad torami. Dziś torów już tam nie ma, ale samochód mimo wszystko spadł z wysokości kilku metrów. Wysiadając z wozu, zauważyłem ślady hamowania –samochód musiał wyskoczyć na barierce, którą przy okazji „położył”, i uderzył w drzewo, o czym świadczył okorowany fragment. Nie wiem jakim cudem samochód stoi na kołach, ale dach jest całkowicie zmiażdżony. Dudi dogaduje się z Andrzejem, by ten przejął dowodzenie, bo ma większe doświadczenie. Ja chwytam za pachołki oraz flary i biegnę zabezpieczyć miejsce wypadku. Potem czym prędzej wracam na miejsce zdarzenia, by wspomóc chłopaków. Gdy dobiegam do wiaduktu, widzę, że stoi na nim już pogotowie ze Wschowy. Zbiegam więc po dość stromym zboczu i przyglądam się pojazdowi z bliska. To bmw mojego znajomego z klasy.
Chłopakom sprawnie poszło cięcie wozu – nim wróciłem, dachu już nie było. Oniemiałem, gdy zobaczyłem, że ratownicy medyczni okrywają kierowcę kocem. Podbiegam bliżej samochodu, Karolina kończy zakładać kołnierz ortopedyczny pasażerce.
 –Na trzy układamy ją na noszach… – oznajmia Karolina.
 –Już? – pytam.
 –Moment, moment!
 –Uwaga! – ostrzegam.
 –Już! – daje znak Karolina. – Raz, dwa, trzy.
 –Głowa, głowa! Pilnuj głowę! – ktoś pokrzykuje.
 –Zapinamy ją! Zapinamy! – komentuję.
 –Ej! Ej! Dym z silnika! – krzyczy Kobra.
 –Tomek, dawaj tu pianę – mówi przez radio Andrzej.
Gdy w bezpiecznym miejscu przeprowadzono „urazówkę[3]” i sprawdzono funkcje życiowe poszkodowanej, chwyciłem nosze przy głowie i pomogłem zanieść je w stronę karetki. Gdy w końcu trochę światła padło na twarz dziewczyny, rozpoznałem ją. Była mocno zakrwawiona, lecz rozpoznałem ją. Angelika. Dziewczyna, której Aureliusz zawsze próbował zaimponować. Z pewnością była warta zachodu, ale czy na tyle, by przypłacić to życiem? Chłopak nie żyje, ale ja muszę robić swoje. Chociaż jest mi cholernie niedobrze. Kiedy odjechała pierwsza karetka, druga przybyła na miejsce. Po dziesięciu minutach przyjechała w końcu też i policja.
Po kilku godzinach było po akcji – wszystko zostało posprzątane. Ku naszemu zdumieniu, nawet dźwig został szybko ściągnięty. Ustawiliśmy skasowany samochód na lawecie, wsiedliśmy zmęczeni do wozu i ruszyliśmy do bazy.
Kolejny dzień w pracy. A po powrocie do domu, stojąc przy zlewie i patrząc w lustro, powtarzałem sobie cytat Einsteina. – „tylko życie poświęcone innym, warte jest przeżycia”. Następnie rzuciłem wzrokiem na bliznę na ręce. W głowie wciąż słyszę ten krzyk mamy, wołającej moje imię. Wtedy pierwszy raz sobie pomyślałem, jak musi się czuć Tomek albo Błażej, gdy widzą mnie i moją bliznę każdego dnia i jak oni radzą sobie ze wspomnieniami z pierwszej akcji.

Pięć miesięcy później

Dni otwarte remizy, pokazy, tłumaczenie co i jak, grill, zabawy dla dzieci. Z budynku wprost wylewa się radość; pogoda dopisuje, czuć wiosnę, gra strażacka muzyka. Niektórzy strażacy sobie dogryzają, stroją żarty, inni rozmawiają o poważniejszych sprawach, jak praca czy to, co planujemy, jak widzimy przyszłości jednostki.
Ja sobie siedzę w garażu przy laptopie, do którego podłączone jest mocne nagłośnienie i przeglądam Facebooka, na przemian z wiadomościami z kraju i ze świata. Po chwili rzucając spojrzenie na plac, widzę, że przyszła Angelika. Czarnowłosa piękność, która przeżyła wypadek. Nie wiedziałem, co się działo z nią już po nim. Wtem porywa ją Magda, odciągając od chłopaków, którym ta dziękuje za to, co dla niej zrobili. Ci coś tam pożartowali, pośmiali się, a te idą w moją stronę.
 –A jego znasz? – pyta Angelikę Magda.
 – Może. Z widzenia. – Dziewczyna spogląda na mnie, promiennie się przy tym uśmiechając.
 –Angelika? Dobrze pamiętam?
 –Dziękuje.
 –Nie ma sprawy – uśmiecham się szeroko.
 –To takie proste? – pyta, patrząc na mnie i Magdę.
 –Mnie nie pytaj, ja ci nie powiem – odpowiada Magda, zostawiając nas samych.
 –Po tylu akcjach tego się tak nie odczuwa – odpowiadam, patrząc w jej szaroniebieskie oczy.
 –Rozumiem.
 –Jak tam po wypadku? – Na jej czole widzę delikatną bliznę, która ledwo się rzuca w oczy. Dziewczyna opowiada mi o żałobie, o rehabilitacji. Zajęło to trochę czasu.
 –Słuchaj, miło się rozmawia, ale muszę iść, później tutaj wrócę. – Puszcza mi oczko, uśmiecha się szeroko i odchodzi. Jednak w nie byle jaki sposób, bo uwodzicielsko kręcąc biodrami. Nie mogłem powstrzymać wzroku i pobiegł nim lekko poniżej pasa, lecz gdy się po chwili odwróciła, by zobaczyć czy patrzę, szybko uciekłem nim do góry, czując na twarzy, że się czerwienię. Na szczęście Angelika niczego nie zauważyła, ale lekko „zeszła z kursu” i wpadła prosto na filar podtrzymujący sufit. Wybuchnąłem śmiechem, a jej na pewno zrobiło się głupio, bo uciekła zawstydzona.
Po takich sytuacjach zaraz sobie myślę, że może by coś spróbować, bo a nuż wyjdzie… Przecież warto próbować, chociaż dla samej satysfakcji, by potem nie gnoić samego siebie, że jest się mięczakiem. Cały czas mam w głowie jej szaroniebieskie oczy i ten uśmiech… Cholera! Piękna jest, do tego to ciało… Marzenia. No, ale nie nakręcaj się Bartuś. Nie nakręcaj się. Co będzie, to będzie – jak to powtarza Prezes. Wtedy słyszę ogromny huk, poleciały skrzynki.
 –Kurwa! – krzyczy, przeciągając pierwszą sylabę Prezes. – Dyzio! Czego tak stoisz! Czemu nie łapałeś?! – Wszyscy wokół zaczynają się śmiać.
 –No! Najlepiej zrypać za nic. – Mruczy Darek pod nosem.
 –Biegnij teraz po klej! – wykrzykuje Prezes.
 –Jaki klej? Po co ci klej? – wtrąca Kobra.
 –No co. Kogut się stłukł. – komentuje Prezes.
 –Ja pierdolę – stwierdza tylko Kobra.
 –No nie oduczysz, nie oduczysz – mówi Karolina, siedząc na ławce pod parasolem, w okularach przeciwsłonecznych i trzymając w dłoniach kubek z cappuccino. Wtedy słyszymy, że ktoś szaleje samochodem jadąc z piskiem opon. Okazuje się, że to Michał swoim golfem. Wjechał szybko, trochę się zapomniał, że parking jest zawalony i ucierpiał romet jednego z młodzieżówki.
 –No kurwa! – krzyczy młody.
 –I widzisz? I widzisz czego dzieci uczycie? – krzyczy Karolina do Prezesa. Ten tylko się uśmiechnął.
 –Oj czepiasz się. Jakby wjechał w twój samochód, też byś na niego klęła.
 –Luzik! Luzik! Nic się nie stało, zaraz to wyklepiemy, trochę się porysował tylko – oznajmia szybko Kobra.
Jak zwykle jakieś przeboje muszą być, za kilka dni niektórzy będą się dusić ze śmiechu na wspomnienie tej sytuacji. O, już się śmieją. Później będą jeszcze mocniej. Po chwili motor wygląda dobrze, kogut zostaje wymieniony. Grupce dzieciaków pokazuję sprzęt, mniej więcej tłumacząc do czego służy. Potem nakazuję młodzieżówce pokazać, jak przeprowadzić pierwszą pomoc. Wychodzi całkiem nieźle. Czas płynie. Co chwile coś, urwanie głowy.
Nim się obejrzałem zrobiło się ciemno, poszedłem przebrać się w normalne ciuchy. Zrobiło się chłodniej, więc ubrałem polar jednostki, następnie usiedliśmy wszyscy przy ognisku. Później zaczęła lecieć muzyka, nawet nie zauważyłem, kiedy chłopaki przygotowywali sprzęt. Na pierwszy strzał poleciała piosenka „Biały miś” – ulubiona naszego prezesa. Gdy tak sobie patrzyłem, jak tańczy z Karoliną, przypomniało mi się, że miała przyjść Angelika. Siedziałem, myśląc o niej intensywnie i trochę oderwało mnie to od rzeczywistości. Mimo to Darek nie mógł sobie odpuścić, chwycił mnie z boku, niczym zawodnik rugby, sprowadził do parteru i zaczął łaskotać.
 –Dyzio! Dyzio! Przestań! Przestań! – krzyczę. Ten się paskudnie śmieje, potem wstaję. Zaczynam go gonić po całej remizie, aż go łapię, biorę na barki i wskakuję z nim do basenu.
 –Eee! Mój telefon!
 –Zetkę masz przecież pajacu! –krzyczy ktoś z oddali.
–Cicho tam, Norek! – Krzyczy do Tomka.
 –E! Ja przynajmniej mam swoją norkę! – Odpowiada, patrząc na swoją żonę. wszyscy wybuchają śmiechem. I wtedy Prezes dostaje telefon, że pali się las. Nie dosłyszałem gdzie.
 –Eee. I z kim będziemy pić niby? – Patrzę na Darka.
 –Wiedziałem, wiedziałem. A mówiłem sobie, żeby wypić piwo później. – wykrzykuje ktoś z garażu.
 –Idę do domu się przebrać. – oznajmił Darek.
 –Dobra, to ja też.
Posiedziałem chwilę w domu; byłem zmęczony jak cholera. Wychodząc, popatrzyłem na zdjęcie moje z ojcem i wiedziałem, że dziś będę pił za dwóch. Po powrocie na remizę zgraliśmy się z Dyziem, by pójść wypić kilka piw. Kiedy chłopaki wrócili z akcji, nakręcaliśmy ich na imprezę. Oczywiście się zgodzili. Koło pierwszej w nocy, zdałem sobie sprawę, że Angelika się jednak nie pojawiła i że pewnie się już nie pojawi. Po chwili Prezes rzucił, że idziemy pić do Olimpu. To klub, który otworzyli kilka miesięcy temu niedaleko remizy. Weszliśmy do środka. Muzyka dudniła głośno; gdy chciałem powiedzieć coś do kogoś, musiałem wrzeszczeć mu wprost do ucha, ale często nawet to nie pomagało. Wewnątrz czerwono niczym w piekle. O dziwo trafiłem nawet na płomienie na ścianie, stanąłem, przypatrując się im w skupieniu. Co chwile ktoś się przepycha – tu ktoś skacze, tu krzyczy, wylali na mnie piwo. A ja stoję nieruchomy. Bo znów ją widzę. Chce mi się płakać. Przypomina się każdy koszmar, który śniłem! Chcę stąd uciec. Boję się. Panicznie się boję. Kobieta w płomieniach. Krzyczę wewnątrz siebie, by, kurwa, dała mi spokój! Ta się tylko uśmiecha i puszcza do mnie oczko. Tym razem nie wyciąga dłoni. Jest taka uwodzicielska. Nie istnieje przecież! Nie istnieje! Tylko dlaczego ją widzę!? Muszę wyjść. Ochłonąć. Wciągam głęboko ożywcze powietrze, zamykam oczy, opieram się o ścianę i czuję, jak schodzi ze mnie ciśnienie, ból ulatuje, słyszę bicie swojego serca – uderza mocno, lecz miarowo. Otwieram oczy. Teraz przede mną stoją szaroniebieskie oczy, czarne włosy i przecudny uśmiech. Angela. Patrzy mi głęboko w oczy. Nie wiem co robić, jestem zszokowany. Jej twarz jest tak podobna do zjawy z koszmaru! Chcę coś powiedzieć, ale nie mogę. Boję się.
 –Dlaczego uciekłeś gdy mnie zobaczyłeś? – pyta z delikatną złością w głosie, spoglądając mi w oczy. Uciekłem? Przecież… Co jest? Widziałem przecież kobietę w płomieniach! Tę, co wtedy przyszła! Tę, przez którą się poparzyłem! Nie odpowiadam.
–Rozumiem. W takim razie zostawię cię tu samego. – W tym momencie chwyciłem ją za rękę.
 –Proszę, nie odchodź. – Zdziwiła się, słysząc ogromną rozpacz w moim głosie. Złapałem ją prawą ręką i poczułem ten sam ból, co zawsze. Omamy? Co jest grane!? Czuję to samo jak wtedy, gdy się poparzyłem. Patrząc na nią co chwilę przenoszę się tam, do tego pokoju. Gdzie oprócz trzasków płomieni nie było słychać nic, nawet mamy… A jeśli to wszystko jest powiązane? Jeśli los jest powiązany? A może po prostu mam schizofrenię? Nic nie rozumiem!
 –W porządku. Chcesz porozmawiać? Chyba coś cię męczy.– Pokiwałem tylko głową, lekko zaniepokojony. Mam tysiąc myśli na minutę – tu dziewczyna, którą wzrokiem szukałem cały wieczór, tu wspomnienia, strach, ból. Co robić? Opowiedziałem jej całe swoje życie. Zaczęła mi mocno współczuć. Zabrała mnie stamtąd. Poszliśmy do mnie. Rozmawialiśmy, wypiliśmy kilka piw, które jeszcze miałem w lodówce.
Zaczęły się pojawiać odważne wyznania, zaczęliśmy mówić, co jedno o drugim sądzi. Zrodziło się między nami napięcie – czuję strach, serce bije mocno i szybko, ślinę jakoś ciężej się przełyka. Ona bawi się włosami, siedzimy na sofie, słuchamy muzyki. Właśnie zaczyna lecieć The Weekend „Often”. Ona przygryza wargi, siedzimy w milczeniu. Pomarańczowy pokój i ciemnobrązowe meble działają na mnie; czuje ciepło, czuję się pewniej. Angela uwodzicielsko zaczyna rozpinać czerwoną koszulę, by się nieco ochłodzić. A może chcę tylko mnie uwieść? Jeśli tak, to zdecydowanie ma czym, ale staram się zanadto nie spuszczać wzroku – patrzę jej głęboko w oczy, schodząc wzrokiem co najwyżej na jej przygryzione wargi. Serce bije jak szalone, z trudem przełykam ślinę, wnętrze krzyczy – teraz albo nigdy!
Całujemy się namiętnie… Prawą ręką dotykam jej policzka, czuję, jak zaczyna płonąć. Lecz tym razem nic mnie nie boli. Położyła mnie na plecy, usiadła na mnie okrakiem, rozpięła koszulę. Już nie mogę oderwać wzroku od jej piersi… Rozpinam jej koszulę, widzę czarny, rozbrajający stanik, błądzę wzrokiem, spoglądając na jej spódniczkę i samonośne pończochy. Nagle wstaję, obejmuje ją w tali i po krótkiej chwili ona już leży pode mną. W tle zaczyna się rozkręcać kawałek „What you need” tego samego wykonawcy. Atmosfera gęstnieje z minuty na minutę. Namiętność. Kobieta z ognia. Pieprzona namiętność ognia. Jakie to podniecające. Chwilę później biorę ją na ręce i niosę w kierunku sypialni, kładę na łóżku, zsuwam z niej spódniczkę. Dziewczyna leży w samej bieliźnie. Obsypuję jej szyję delikatnymi pocałunkami. Angelika jęczy z rozkoszy, a mnie to kręci. Rozpinam jej stanik, niespiesznie pieszczę jej piersi, delikatnie całuję sutki. Po chwili ściągam z niej czarne figi i zapominam się w niej, bezgranicznie. Wyczerpani wzajemna miłością zasnęliśmy, trzymając się w objęciach. Mocno. Głęboko.



[1] GBA – oznaczenie wozu strażackiego (G-gaśniczy, B-zbiornik na wodę, A-autopompa) [przyp. red.].
[2] „meliska” – w slangu herbata z Melissy.
[3] „Urazówka” - Potoczna nazwa badania urazowego. Badanie urazowe wykonuje się, aby stwierdzić, jakie obrażenia odniósł poszkodowany i które z nich zagrażają jego życiu. Ocenia się w tym celu stan szyi, klatki piersiowej, brzucha oraz kończyn. Takie badanie może jednak zostać przeprowadzone tylko przez odpowiednio przeszkolonych ratowników.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz