niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 3: "Warunki pracy"

Minął rok. Od dziś jestem strażakiem. Przeszedłem wszystkie kursy – w tym ten z kwalifikowanej pierwszej pomocy – i jestem z siebie dumny. Dumny, że się udało. Wszystko zaczyna wyglądać inaczej i chyba w końcu jest dobrze, nie mam koszmarów, nie prześladuje mnie ta kobieta z płomieni. Nie denerwuję się niczym, a w remizie odnalazłem rodzinę. Czuję się tu naprawdę dobrze. Stałem się innym człowiekiem, wybrałem inny tryb życia – nie roztrząsam przeszłości ale i nie planuje zbytnio przyszłości, by się potem nie rozczarowywać. A z codzienności chcę brać sto procent, by żyć jak należy. O dziewczyny się nie staram – chcę tylko być właściwym mężczyzną, miłość sama przyjdzie. Kiedyś byłem zmęczony niczym pies, katowałem sam siebie, zaniedbywałem zdrowie. Dziś mam pasje i jestem bardzo szczęśliwy!
Wychodząc z supermarketu, który znajduje się niemal naprzeciw remizy, popatrzyłem na budynek, w którym się ona mieści – na nowe bramy, które automatycznie się podnoszą. Przynajmniej tak w teorii, bo czujniki są wadliwe, trochę brudu i sprzęt się psuje. A jest tak, że większość osób w remizie nie wie, iż wystarczy przeczyścić czujniki, by wrota podnosiły się bez ciągłego wciskania guzika. Aha –dachówki też szału nie robią, dobrze, że strych nie jest zagospodarowany, bo trzeba by było ciągle walczyć z przeciekami w razie deszczu. Budynek od ulicy jest chyba od niedawna odmalowany, bo jak patrzę na zdjęcia sprzed dwóch lat, to remiza straszyła i to bardzo. Teraz biało czerwone kolory wskazują przynajmniej, że ten budynek jeszcze żyje.
Przeszedłem kawałek drogi i wszedłem na plac za remizą. Za każdym razem robi mi się tak jakoś smutno, gdy patrzę na to, jak tynk ze ściany odpada całymi płatami. No i jest jeszcze charakterystyczna wieża, która stoi niedokończona już przynajmniej od jednego pokolenia. I na dokończenie której, nie ma pieniędzy, odkąd sama remiza powstała.
Na placu stoi mnóstwo samochodów. To znak, że w środku jest masa ludzi. Łapię za klamkę, otwieram drzwi i słyszę ten dźwięk, który uwielbiam –odgłos skrzypiących zawiasów. Wchodząc do środka, nieodmiennie mówię sobie „wow” – po lewej stoi mini bar, z podświetlanymi na niebiesko pułkami na alkohol (choć tu, wbrew panującym stereotypom, nikt nie pije. Zdarzają się imprezy strażackie, ale przecież codziennie do kieliszka nikt nie zagląda.), po prawej pięciuset litrowe akwarium, nad którym wiszą zdjęcia, dyplomy, podziękowania. A nad samym wejściem są puchary oświetlone białymi światłami ledowymi, które, niestety, zaczęły się już przepalać .Świecą tylko w niektórych miejscach. Do mini baru sięgają kanapy, stoliki i fotele – nic nie jest jednak do siebie dopasowane ale co się dziwić – cała ta świetlica powstała w końcu z prywatnych funduszy. Na środku stoi 60-calowa plazma, dzięki czemu miło i przyjemnie można spędzić czas we wspólnym gronie.
Gdy tylko wszedłem, od razu padły na mnie spojrzenia zgromadzonych wewnątrz chłopaków. Położyłem reklamówkę z zakupami na blacie baru.
 –No i dobra! – krzyczy Kobra przeciągając samogłoski. – No i dobra! – powtarza. – No i dobra! – Po raz trzeci. Od razu wiem, że chodzi o to, iż poszedłem sam do sklepu, nie powiadamiając go o tym fakcie.
– Ja to sobie zapamiętam – mówi. Oczywiście po tym zaczyna się śmiać, na znak, że żartuje.
Kanapy są zawalone, wszyscy siedzą ciasno zbici. Poszedłem do kuchni, którą zrobiliśmy sami, niemal z niczego i wstawiłem lassagne do piekarnika, po czy wróciłem na świetlicę. Stanąłem w małym korytarzu i zacząłem oglądać telewizję z resztą chłopaków. Wtedy do remizy wszedł Cycek, ten młodszy, Damian. Lat dwadzieścia dwa, misiowatej postury, ale wśród strażaków to norma – każdy to kawał byka. Po podaniu każdemu ręki na przywitanie, oparł się o blat baru i zaczął opowiadać, co tam u niego słychać. Kilka godzin wcześniej chłopaki założyli czasowy wyłącznik światła w akwarium. Więc gdy wybiła odpowiednia godzina, światło nagle wyłączyło się z trzaskiem, przerywając opowieść świeżo przybyłego chłopaka.
 –Ej, Cycek! – krzyknął Darek. – Weź idź na dyżurkę i podnieś bezpiecznik! – Chłopak tylko spojrzał w stronę Darka i bez dyskusji poszedł w stronę dyżurki. W tym momencie wszyscy na kanapach zaczynają tłumić śmiech i słychać tylko parskanie; niektórzy trzymają ręce na ustach i robią się czerwoni z długo wstrzymywanego śmiechu.
 –Ej! Ale tu wszystkie są w górze! – krzyknął wkręcony Cycek. Wtedy wszyscy wybuchli śmiechem.
 –Dobra! Dobra! Już! Czekaj ty… Czekaj! Już ja ci się odpłacę – mówi Damian do Darka, kiwając mu palcem wskazującym na znak, że mu to popamięta. Kto by pomyślał, że słaba kondycja remizy obróci się w żarty. Bezpieczniki często wysiadają, dlatego nic dziwnego, że tak łatwo można się na taki dowcip dać nabrać.
Poszedłem po swój posiłek, nałożyłem na talerz, wziąłem ze sobą widelec oraz szklankę i poszedłem na świetlicę. I w tym momencie usłyszałem, że na dyżurce dzwoni telefon.
 –Ja odbiorę! – rzuciłem. Odstawiłem naczynia i pobiegłem do telefonu. Odbieram. – OSP Sława, słucham? – W tle słyszę już, że chłopaki mają niezły ubaw. Cholera. Też dałem się złapać... Wróciłem z uśmiechem na twarzy, usiadłem na kanapie, wziąłem kilka kęsów lassagne i wtedy rozległ się dźwięk radiostacji w dyżurce.
 –Sława zero-zero, zgłoś dla Wschowy dziewięć-dziewięć-osiem. – Wszyscy nagle w ciszy zerwali się z kanap i pobiegli na dyżurkę.
 –Jest Sława. – Zgłasza Prezes.
 –Słuchaj, dostałem zgłoszenie, że w kierunku na Szreniawę palą się nieużytki, puść tam zero-jeden niech to sprawdzi. – W tym momencie w stronę garażu ruszyła piątka osób, żeby przebrać się w Nomeksy. Wśród nich ja.
 –Tomek! Jedź ty! Ja zostanę w razie gdybyś GCBA potrzebował – krzyczy Błażej.
 –No dobra. – Po niecałych trzech minutach Prezes zgłosił wyjazd zero-jeden.
 –Wschowa dziewięć-dziewięć-osiem zgłoś dla Sławy zero-zero.
 –Zgłaszam się.
 –Zgłaszam wyjazd zero-jeden.
 –Zrozumiałem.
Jedziemy, atmosfera w środku jest bardzo dobra, dopisuje humor, żarty sypia się jak z rękawa.
 –Ej Michał! Tylko żebyś się nie zatarł jak ostatnio, bo siadać nie będziesz mógł! – Dobiega z boku. Wszyscy wybuchają śmiechem, na wspomnienie tej sytuacji.
 –Włączyliście kamerę? – pyta Michał. Okazało się, że nie była włączona. Prawdziwi z nas pasjonaci – najpierw kręcimy całą akcję, potem sklejamy z tego filmy promujące jednostkę, naszą działalność, ale nie tylko – często też analizujemy popełnione błędy i staramy się je niwelować, byśmy byli jeszcze większymi profesjonalistami w tym, co kochamy robić. Po kilkunastu minutach drogi dojeżdżamy na miejsce. Nieużytki ostro płoną, dosięgając linii lasu.
 –Sława zero-zero zgłoś dla zero-jeden!
 –Jest zero-zero.
 –Linia ognia zaczęła sięgać lasu, ogień szybko się rozprzestrzenia, siły i środki są nie wystarczające! Jak mnie zrozumiałeś?
 –Doskonale. Wschowa dziewięć-dziewięć-osiem, zgłoś dla Sławy zero-zero!
 –Jedź Tomek pod las, spróbujemy zatrzymać linię ognia. – Podziwiałem opanowanie Andrzeja. Choć jakby nie patrzeć – ten człowiek zawsze był spokojny. Jak to mówią – cicha woda brzegi rwie! Jak humor dopisuje, to potrafi dowalić, niczym rasowy kabareciarz.
 –Słyszałem, puściłem dwadzieścia sześć i dwadzieścia jeden. Wyślij tam też zero-dwa. – Tomek na chwilę zatrzymał samochód, szukając dobrego dojazdu do pożaru. Michał złapał za klamkę i otworzył drzwi, Andrzej odwrócił się i go skarcił.
 –Gdzie się, kurwa, wybierasz!? Była komenda z wozu? Ładuj dupę z powrotem! – Chłopka wrócił bez komentowania. – Dobra, szybkim natarciem spróbujemy zdmuchnąć ogień, reszta niech bierze tłumice i pilnuje, by nie rozeszło się na boki.
Zdążył spłonąć spory obszar nieużytków, powoli też zaczyna płonąć las. Chwyciłem za tłumicę i pobiegłem na lewą flankę; gasiłem tak, jak mnie uczyli na szkoleniu. Po chwili widzę land rovera z nadleśnictwa, jak przecina pole z rykiem silnika. Z początku dym wleciał mi w oczy i do gardła, tak, że lekko zacząłem się nim dusić, zsunąłem więc przyłbicę i kontynuowałem swoją robotę.
Po kilkunastu minutach ogień został ugaszony, a nim na miejsce przyjechał dwadzieścia jeden ze Wschowy, już zaczęliśmy lać wodę na pogorzelisko. Nieomal po trzech godzinach wróciliśmy do bazy. Czułem wszechobecny zapach wędzonki, ale strasznie go lubię. Byłem też cały czarny na twarzy, zęby aż raziły bielą.

Na koniec zjadłem zimną już lassagne, wypiłem trochę pepsi i poszedłem do domu spać. Gdy się kładłem, zegar pokazywał godzinę drugą w nocy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz