niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 2: "Rekrutacja"

Minęło tyle lat, a ja wciąż nie mogę się pogodzić z tym, co się wtedy wydarzyło. Przegrało ze mną kilku psychologów – przez dwa lata nie wydusiłem z siebie ani słowa. Miałem cztery lata, gdy to się stało. Na dodatek pozostała mi blizna. Z pewnością nie myślę o tym już tak często jak kiedyś, skończyłem z używkami – trzeba było w końcu dojrzeć, stanąć na nogi, zadbać o przyszłość, przestać przynosić sobie wstyd! Za rok matura. W tym roku prawko. To ile miałem lat, gdy piłem? Stanowczo za mało.
Zgubiłem szacunek. Zdarzały się takie osoby, które mówiły, że już jestem zerem. Spaliłem sporo przyjaźni. Otoczyła mnie samotność. Co mnie ratowało? Rysunki. Uwielbiam rysować. Przez te wszystkie lata odkryłem w sobie niesamowity talent do rysowania moich problemów. Podziwiają mnie za to, sam dzięki niemu żyję, bo oprócz tragedii, która spotkała mnie czternaście lat temu, to w wieku dojrzewania wciąż pojawiały się nowe, skomplikowane problemy. Eh… Życie młodzieńca nie zawsze wydaje się takie proste. Teraz czujemy jeszcze wszystko, kilkadziesiąt lat później nabywamy umiejętności, które pozwalają nam się odcinać od niechcianych emocji. Często ma się wrażenie, że nie czuje się kompletnie nic.
Teraz jednak kierunek, w którym zmierza moje życie, jest fascynujący – chcę ratować ludzi, chcę być strażakiem .Chcę stać się dla kogoś po prostu przykładem, jak dla mnie stał się strażak, który „rzucał kurwą” obok karetki. Nie z tego jednak go zapamiętałem, lecz z tego, że próbował ocalić moją mamę. Pamiętam też strażaka, który mnie wynosił. Po dwunastu latach, składając deklarację członkowską do Ochotniczej Straży Pożarnej w moim mieście, idąc korytarzem, który prowadził do biur, zobaczyłem na ścianie mnóstwo dyplomów oraz zdjęć. Moją uwagę przykuła tablica, na której przedstawiono członków zarządu. Do każdego stanowiska została dołączona fotografia z imieniem i nazwiskiem. Na stanowisku prezesa ujrzałem strażaka, który reanimował moją mamę. był to jedyny strażak, który nigdy nie miał odwagi podejść do mnie bliżej i unikał mnie wielokrotnie, kiedy pojawiałem się na dniach otwartych remizy.
Sekretarza nie było, dlatego szedłem dalej korytarzem, trafiłem na drzwi od biura prezesów, zapukałem, wszedłem.
 –Dzień dobry – powiedziałem. Osoba siedząca za biurkiem odpowiedziała mi tym samym; głos wydawał mi się znajomy, jednak nie wiedziałem skąd. Jednym z prezesów okazał się być mężczyzna ubrany w polar jednostki, jakoś po trzydziestce, o miłym wyrazie twarzy, czarnych włosach obciętych na jeżyka, z ciepłym, szczerym uśmiechem, o ciemnych oczach.
 –Z deklaracją? – zapytał.
 –Tak – odpowiedziałem, a papier położyłem na biurku z prawą ręką wsadzoną w kieszeń. Trochę mu się to chyba nie spodobało, pewnie pomyślał, że mnie kultury nie nauczyli czy coś.
 –Byłeś tu już?
 –Kilka razy.
 –A zdjęcia masz?
 –Tak mam, zapomniałem, już daje. – Podałem, tym razem prawą ręką, którą szpeci blizna po poparzeniu.
 –Widzę, że nie wpisałeś imion rodziców.
 –Tak, tak, bo mam…
 –Zaraz…  – Przerwał natychmiast, coś mu się przypomniało i strasznie wstrząsnęło, było to widać w jego oczach. – Możesz się odwrócić i spojrzeć na to zdjęcie? – Było całkiem sporych rozmiarów, dom był cały w płomieniach, wokół mnóstwo wozów, węży, strażaków, po chwili rozpoznałem miejsce. To był mój dawny dom. – To ciebie wynosiłem na rękach, prawda? – Pokiwałem głową i wiedziałem już skąd kojarzę ten głos. – To była moja pierwsza akcja. – Westchnął głośno.
 –Nie bał się pan?
 –Bałem się. Jak diabli.
 –Ale uratował mnie pan.
 –Miałem ochotę uciec, ale gdy usłyszałem twoje wołanie o pomoc, wtedy dodało mi to odwagi i poradziłem sobie z własną słabością.
 –Wie pan co jest ciekawe?
 –Co takiego?
 –Że pan i pan prezes Błażej wciąż mnie unikaliście i nigdy nie mogłem wam podziękować – powiedziałem ze łzami w oczach. On spuścił głowę i uśmiechnął się.
 –Już nie pan, kolego, Tomek jestem. – Silnie uścisnęliśmy sobie dłonie.
 –Bartek. – Uśmiechnąłem się szeroko.
 –Przyjdź dzisiaj wieczorem, z pewnością będzie nas więcej. – Pokiwałem głową i pożegnałem się z Tomkiem. Wychodząc z remizy, zobaczyłem, że podjechał drugi z prezesów – kiwnąłem mu głową na dzień dobry i poszedłem do domu.

 –Siema – rzucił Błażej, wchodząc do biura. – Co tam?
 –A nic w sumie. Odrabiam zaległości z papierami.
 –Z pracy?
 –Ta. W ogóle nowy chłopak do nas przyszedł.
 –Ten z poparzoną ręką?
 –Ta. – Tomek pisał coś w papierach, Błażej jakby klasnął językiem kilka razy, obrócił się na krześle, patrząc w okno, przystawił kciuka do ust i delikatnie zaczął obgryzać skórki.

***

 –Dwanaście, trzynaście, czternaście, piętnaście! Dalej! Maja! Walcz! Raz, dwa, trzy…  –Po kilku cyklach w końcu zaczęli go odciągać.
 –Błażej…  –Nic. – Błażej! – Nic. – Błażej, kurwa! Ona już nie żyje! – Wszyscy usiedli na ziemię. Pierwszy dzień w pracy, pierwsza śmierć, na dodatek znanej osoby.
 –Dzieciak, co z dzieciakiem? – pyta Tomka Błażej.
 –Ma się chyba dobrze. Poza poparzeniem nic mu nie jest.
 –Muszę go zobaczyć. – Ujrzał dziecko, z wystraszonym spojrzeniem, okryte kocem, z nałożoną maską tlenową. – Tylko życie poświęcone innym warte jest przeżycia…  – wyszeptał.

***
–Tylko nigdy, przenigdy nie możemy mu powiedzieć, że to było podpalenie – powiedział Błażej.
 –Ma chyba prawo wiedzieć, co?
 –Miałby, gdyby złapano pajaca, który to zrobił.
 –W sumie racja.
 –Wiem, że się dowie, ale, lepiej żeby go w końcu znaleźli i zamknęli, bo wiesz jak to jest.
 –Taaa... Przyjdzie dzisiaj wieczorem, poznamy go trochę z jednostką.
 –Dobra. Idę zrobić kawę, chcesz?
 –No. – Tomek pisał wciąż, nie podnosząc wzroku.
 –Kobra był?
 –Nie, a czemu miałby być?
 –A bo coś GCBA [1]nie pali.
 –No ale jak… Wczoraj odpalałem przecież.
 –A chuj wie, będziesz widział Kobrę, to powiedz mu, niech zobaczy, co to może być.
 –Dobra, dobra.
Błażej poszedł na chwilę do garażu, by zabrać klucze z szatni i popatrzył na tatrę, zastanawiając się, dlaczego ta nie chce odpalić.

***

–Błażej! Biegnij do szatni! Przebieraj się! Dom się pali! – Chłopak zerwał się na równe nogi, po czym pobiegł, ubrał się w swojego Nomexa[2], założył hełm, odwrócił się i ruszył w stronę odpalonego GCBA.
 –Wschowa dziewięć–dziewięć-osiem, zgłoś dla Sławy zero-dwa.
 –Zgłaszam się.
 –Zgłaszam wyjazd.
 –Przyjąłem. – Dźwięk sygnałów, pierwszy klakson przy przejeździe przez skrzyżowanie, pierwsza akcja. Błażej nie ma nic innego w głowie.

***


Po kilkunastu minutach, gdy tylko dotarłem do domu, usłyszałem, że wyje syrena w jednostce. Od razu zacząłem myśleć, jaką to akcję mają chłopaki. Może po dwóch lub trzech minutach po tym jak alarm przestał wyć, zauważyłem, jak ulicę przemierzają dwa samochody z jednostki. Z przodu gnał volkswagen transporter – lekki samochód przeznaczony do ratownictwa technicznego, a tuż za nim sunął, z potężnym rykiem silnika, średni samochód ratowniczo-gaśniczy mercedes atego. To był niesamowity widok. Od razu pomyślałem, że wieczorem przyjdę do jednostki z nadzieją, iż chłopaki opowiedzą mi o dzisiejszej akcji.



[1] GCBA –oznaczenie wozu strażackiego (G-gaśniczy, C-ciężki, B-zbiornik na wodę, A-autopompa) [przyp. red.].
[2] Nomex - polimer wykorzystywany do produkcji włókien o dużej odporności mechanicznej i termicznej. Pot. nazwa munduru strażackiego (nazwa zastrzeżona przez firmę DuPont) [przyp. red.].

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz