Minęło
tyle lat, a ja wciąż nie mogę się pogodzić z tym, co się wtedy wydarzyło.
Przegrało ze mną kilku psychologów – przez dwa lata nie wydusiłem z siebie ani
słowa. Miałem cztery lata, gdy to się stało. Na dodatek pozostała mi blizna. Z
pewnością nie myślę o tym już tak często jak kiedyś, skończyłem z używkami –
trzeba było w końcu dojrzeć, stanąć na nogi, zadbać o przyszłość, przestać
przynosić sobie wstyd! Za rok matura. W tym roku prawko. To ile miałem lat, gdy
piłem? Stanowczo za mało.
Zgubiłem szacunek. Zdarzały się takie
osoby, które mówiły, że już jestem zerem. Spaliłem sporo przyjaźni. Otoczyła
mnie samotność. Co mnie ratowało? Rysunki. Uwielbiam rysować. Przez te
wszystkie lata odkryłem w sobie niesamowity talent do rysowania moich
problemów. Podziwiają mnie za to, sam dzięki niemu żyję, bo oprócz tragedii,
która spotkała mnie czternaście lat temu, to w wieku dojrzewania wciąż
pojawiały się nowe, skomplikowane problemy. Eh… Życie młodzieńca nie zawsze
wydaje się takie proste. Teraz czujemy jeszcze wszystko, kilkadziesiąt lat
później nabywamy umiejętności, które pozwalają nam się odcinać od niechcianych
emocji. Często ma się wrażenie, że nie czuje się kompletnie nic.
Teraz jednak kierunek, w którym zmierza
moje życie, jest fascynujący – chcę ratować ludzi, chcę być strażakiem .Chcę
stać się dla kogoś po prostu przykładem, jak dla mnie stał się strażak, który
„rzucał kurwą” obok karetki. Nie z tego jednak go zapamiętałem, lecz z tego, że
próbował ocalić moją mamę. Pamiętam też strażaka, który mnie wynosił. Po
dwunastu latach, składając deklarację członkowską do Ochotniczej Straży
Pożarnej w moim mieście, idąc korytarzem, który prowadził do biur, zobaczyłem
na ścianie mnóstwo dyplomów oraz zdjęć. Moją uwagę przykuła tablica, na której
przedstawiono członków zarządu. Do każdego stanowiska została dołączona
fotografia z imieniem i nazwiskiem. Na stanowisku prezesa ujrzałem strażaka,
który reanimował moją mamę. był to jedyny strażak, który nigdy nie miał odwagi
podejść do mnie bliżej i unikał mnie wielokrotnie, kiedy pojawiałem się na
dniach otwartych remizy.
Sekretarza nie było, dlatego szedłem
dalej korytarzem, trafiłem na drzwi od biura prezesów, zapukałem, wszedłem.
–Dzień dobry – powiedziałem. Osoba siedząca za
biurkiem odpowiedziała mi tym samym; głos wydawał mi się znajomy, jednak nie
wiedziałem skąd. Jednym z prezesów okazał się być mężczyzna ubrany w polar
jednostki, jakoś po trzydziestce, o miłym wyrazie twarzy, czarnych włosach
obciętych na jeżyka, z ciepłym, szczerym uśmiechem, o ciemnych oczach.
–Z deklaracją? – zapytał.
–Tak – odpowiedziałem, a papier położyłem na
biurku z prawą ręką wsadzoną w kieszeń. Trochę mu się to chyba nie spodobało,
pewnie pomyślał, że mnie kultury nie nauczyli czy coś.
–Byłeś tu już?
–Kilka razy.
–A zdjęcia masz?
–Tak mam, zapomniałem, już daje. – Podałem,
tym razem prawą ręką, którą szpeci blizna po poparzeniu.
–Widzę, że nie wpisałeś imion rodziców.
–Tak, tak, bo mam…
–Zaraz…
– Przerwał natychmiast, coś mu się przypomniało i strasznie wstrząsnęło,
było to widać w jego oczach. – Możesz się odwrócić i spojrzeć na to zdjęcie? –
Było całkiem sporych rozmiarów, dom był cały w płomieniach, wokół mnóstwo
wozów, węży, strażaków, po chwili rozpoznałem miejsce. To był mój dawny dom. –
To ciebie wynosiłem na rękach, prawda? – Pokiwałem głową i wiedziałem już skąd
kojarzę ten głos. – To była moja pierwsza akcja. – Westchnął głośno.
–Nie bał się pan?
–Bałem się. Jak diabli.
–Ale uratował mnie pan.
–Miałem ochotę uciec, ale gdy usłyszałem twoje
wołanie o pomoc, wtedy dodało mi to odwagi i poradziłem sobie z własną
słabością.
–Wie pan co jest ciekawe?
–Co takiego?
–Że pan i pan prezes Błażej wciąż mnie
unikaliście i nigdy nie mogłem wam podziękować – powiedziałem ze łzami w
oczach. On spuścił głowę i uśmiechnął się.
–Już nie pan, kolego, Tomek jestem. – Silnie
uścisnęliśmy sobie dłonie.
–Bartek. – Uśmiechnąłem się szeroko.
–Przyjdź dzisiaj wieczorem, z pewnością będzie
nas więcej. – Pokiwałem głową i pożegnałem się z Tomkiem. Wychodząc z remizy,
zobaczyłem, że podjechał drugi z prezesów – kiwnąłem mu głową na dzień dobry i
poszedłem do domu.
–Siema – rzucił Błażej, wchodząc do biura. –
Co tam?
–A nic w sumie. Odrabiam zaległości z
papierami.
–Z pracy?
–Ta. W ogóle nowy chłopak do nas przyszedł.
–Ten z poparzoną ręką?
–Ta. – Tomek pisał coś w papierach, Błażej
jakby klasnął językiem kilka razy, obrócił się na krześle, patrząc w okno,
przystawił kciuka do ust i delikatnie zaczął obgryzać skórki.
***
–Dwanaście, trzynaście, czternaście,
piętnaście! Dalej! Maja! Walcz! Raz, dwa, trzy…
–Po kilku cyklach w końcu zaczęli go odciągać.
–Błażej…
–Nic. – Błażej! – Nic. – Błażej, kurwa! Ona już nie żyje! – Wszyscy
usiedli na ziemię. Pierwszy dzień w pracy, pierwsza śmierć, na dodatek znanej
osoby.
–Dzieciak, co z dzieciakiem? – pyta Tomka
Błażej.
–Ma się chyba dobrze. Poza poparzeniem nic mu
nie jest.
–Muszę go zobaczyć. – Ujrzał dziecko, z
wystraszonym spojrzeniem, okryte kocem, z nałożoną maską tlenową. – Tylko życie
poświęcone innym warte jest przeżycia… –
wyszeptał.
***
–Tylko
nigdy, przenigdy nie możemy mu powiedzieć, że to było podpalenie – powiedział
Błażej.
–Ma chyba prawo wiedzieć, co?
–Miałby, gdyby złapano pajaca, który to
zrobił.
–W sumie racja.
–Wiem, że się dowie, ale, lepiej żeby go w
końcu znaleźli i zamknęli, bo wiesz jak to jest.
–Taaa... Przyjdzie dzisiaj wieczorem, poznamy
go trochę z jednostką.
–Dobra. Idę zrobić kawę, chcesz?
–No. – Tomek pisał wciąż, nie podnosząc
wzroku.
–Kobra był?
–Nie, a czemu miałby być?
–A bo coś GCBA [1]nie
pali.
–No ale jak… Wczoraj odpalałem przecież.
–A chuj wie, będziesz widział Kobrę, to
powiedz mu, niech zobaczy, co to może być.
–Dobra, dobra.
Błażej poszedł na chwilę do garażu, by zabrać
klucze z szatni i popatrzył na tatrę, zastanawiając się, dlaczego ta nie chce
odpalić.
***
–Błażej!
Biegnij do szatni! Przebieraj się! Dom się pali! – Chłopak zerwał się na równe
nogi, po czym pobiegł, ubrał się w swojego Nomexa[2],
założył hełm, odwrócił się i ruszył w stronę odpalonego GCBA.
–Wschowa dziewięć–dziewięć-osiem, zgłoś dla
Sławy zero-dwa.
–Zgłaszam się.
–Zgłaszam wyjazd.
–Przyjąłem. – Dźwięk sygnałów, pierwszy
klakson przy przejeździe przez skrzyżowanie, pierwsza akcja. Błażej nie ma nic
innego w głowie.
***
Po
kilkunastu minutach, gdy tylko dotarłem do domu, usłyszałem, że wyje syrena w
jednostce. Od razu zacząłem myśleć, jaką to akcję mają chłopaki. Może po dwóch
lub trzech minutach po tym jak alarm przestał wyć, zauważyłem, jak ulicę
przemierzają dwa samochody z jednostki. Z przodu gnał volkswagen transporter –
lekki samochód przeznaczony do ratownictwa technicznego, a tuż za nim sunął, z
potężnym rykiem silnika, średni samochód ratowniczo-gaśniczy mercedes atego. To
był niesamowity widok. Od razu pomyślałem, że wieczorem przyjdę do jednostki z
nadzieją, iż chłopaki opowiedzą mi o dzisiejszej akcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz