W okno zaświeciło słońce, budząc
mnie swymi promieniami. Spojrzałem na zegarek – dziewiąta. No. Kilka minut po,
ale kto na to patrzy. Nastrój nie jest zły mimo tego, co działo się ze mną
wieczorem. Otworzyłem okno, ptaki grały koncert, za każdym razem jak słyszę ich
śpiew, to wracam do pięknych wspomnień. Co prawda jest ich mało, ale
wspomnienia z dzieciństwa są cudowne dla ducha. Zajrzałem do sypialni, tym
razem nie uciekła. Kąciki moich ust rozszerzyły się w uśmiechu, poczułem wewnętrzną
ulgę. Nalałem wody do czajnika, aby zagrzać wody na herbatę, wyciągnąłem dwa
kubki, dwie torebki Liptona i chwyciłem za drzwi lodówki. Mam fart – ostatnio
zrobiłem zakupy. Przygotowałem dużo kanapek, zalałem wodą herbatę, a gdy
zacząłem słodzić, to dopiero sobie pomyślałem, czy ona w ogóle pija herbatę i
czy w ogóle słodzi. Mimo to postawiłem na swoje przeczucie i zrobiłem słabą z
dwiema łyżeczkami cukru.
–Dzień dobry – usłyszałem jej delikatny głos, muzykę
dla mych uszu. Serce jakoś zadrżało, powieki zasłoniły oczy, a na ustach
pojawił się szeroki uśmiech.
–Dzień dobry – odpowiedziałem tak ciepło, jak
tylko potrafiłem. Odwzajemniła mi to uśmiechem, podeszła bliżej, mocno
przytuliła i dała całusa w usta, po czym spojrzała mi w oczy. Boże! Jakie one
są piękne! Te oczy! Cholera, nie wierzę w to, co teraz się we mnie dzieje, całe
wnętrze drży, szaleje, tańczy, krzyczy. Jak tu opisać radość? Miłość. Da się w
ogóle?
–Jakbyś chciała skorzystać z porannej toalety,
to po prawej stronie, przy drzwiach wyjściowych. – Uśmiechnąłem się lekko.
–Dzięki. – Odwróciła się i odeszła kręcąc
biodrami. Gdy zniknęła za rogiem, uświadomiłem sobie, że była tylko w
bieliźnie. Nagle jakoś tak mnie trzepnęło, byłem tak omotany tym, że jest u
mnie, iż nie zauważyłem takich szczegółów! Włączyłem telewizor automatycznie na
TVN24. Wiadomości z kraju i ze świata. Wziąłem łyk herbaty.
–A teraz wiadomość z ostatniej chwili. Gdy
nasi reporterzy przejeżdżali przez miejscowość Sława, natknęli się na… – obraz pokazał kościół w Sławie z zawaloną
wieżą, która odcięła jedyne wyjście z budynku. Zauważyłem unoszący się wokół
czarny dym i zacząłem się zastanawiać czy w środku są ludzie. I wtedy zza okna
dobiegł mnie dźwięk strażackiej syreny, która zaczynała już „wchodzić” na
obroty. W trzech krokach dotarłem do telefonu, poszły dialery.
–Wydarzyło się to dosłownie przed chwilą, na
naszych oczach, ludzie zaczęli dzwonić po służby ratunkowe, niebawem powinna na
miejsce przybyć straż pożarna, pogotowie i policja, bo jak donoszą świadkowie
zdarzenia, w kościele znajdują się ludzie. – W mordę! Szybko się ubrałem, ale co
mi po tym, jak nie mogę znaleźć kluczy od samochodu. Pobiegłem ubrać buty, a tu
z łazienki wychodzi Angela.
–Jedziesz?
–Muszę. W kuchni masz śniadanie, zostań tu aż
wrócę, proszę. – Pocałowałem ją w policzek, a odwracając się, zauważyłem na
komodzie kluczyki od samochodu. Chwyciłem je i wybiegłem z domu. Zbiegam po
schodach. Nie zdążę! Ostatnie piętro! Zgubiłem kilka schodów, poleciałem na
plecy.
–Żesz kurwa mać!
–Panie! Spokojnie! Nie pali się przecież – mówi
emerytowany sąsiad.
–A właśnie, że pali! – krzyczę, biegnąc dalej
do samochodu. Wsiadłem i z piskiem opon wyjechałem z parkingu. Mknę samochodem
do remizy, dobrze że to nie daleko. Wjeżdżam na plac pełen samochodów! Nie
załapię się! W mordę! Wbiegam na świetlicę, pusto… Pewnie już są na garażu!
Wpadam na dyżurkę, a tam Dudi za radiem.
–Nie jedziesz?
–Zachlałem pałę, nie mogę.
–Jest miejsce?
–Biegnij!
Pobiegłem na
garaż, GBA właśnie wyjeżdża z remizy na sygnałach.
–Bartek, nie opierdalaj się! – wrzeszczy Błażej.
–Dawaj, dawaj! – krzyczy Andrzej. Ubrałem się
szybko w pancerz i mknę w stronę drzwi GCBA. Widzę, że przy bramie stoi już
kilku młodych z młodzieżówki, pewnie za chwilę będą myć garaże. Ach! Podziwiam
to ich poświęcenie i oddanie jednostce! Przez radio słyszę, że Dudi składa
informacje odnośnie wyjazdu, ryk silnika zagłusza wszystko, czuć jeszcze zapach
spalin, który wpadł do środka. Pierwsze skrzyżowanie! Klakson! Mkniemy przez
centrum miejscowości, samochody zjeżdżają na boki, ludzie patrzą z podziwem.
–Widziałem w telewizji! – krzyczę.
–Jak tam jest? – krzyczy Prezes z pytaniem.
–Grubo!
–Zero-dwa zgłoś dla zero-zero.
–Jest zero-dwa – zgłasza Andrzej.
–Słuchaj, bo najprawdopodobniej na miejsce
zdarzenia dojedziecie jako pierwsi. Wschowa zmaga się z innym zdarzeniem,
dojedzie późno. – Nasłuchiwaliśmy z trudem.
–Ale będzie zapierdol! – krzyczę.
–Przyjąłem! – Na barkach Andrzeja spoczywało dowództwo.
Po kilku
minutach jesteśmy na miejscu, widać telewizję, mnóstwo gapiów, ludzi, którzy
próbują odgrodzić gruzy, dach kościoła płonie. Jak to się stało?! Cholera!
–Z wozu! – krzyczy Andrzej. Wysiadłem,
otworzyłem kieszeń z wężami, wyrzuciłem W75, katem
oka zauważyłem, że Zocha odgania tłum i zabezpiecza miejsce zdarzenia. Linie
zostały rozwinięte, panika, gubię się, nie wiem co teraz. Jak Andrzej to
ogarnie…?
–Ej! Bartek! Zocha! Ubierajcie się w aparaty!
Cycek jeden z drugim! Przygotujcie drabinę! Drugą też! Wyciągniemy ich przez
okno! Bartek, Zocha, weźcie hooligana!
Wybijecie szybę. Reszta schładzać konstrukcję dachu! Ruchy! Ruchy! – Ubraliśmy
się w aparaty, jedna drabina już była oparta o mur, Zocha kazał mi iść pierwszemu,
pewnie dlatego, że był większych gabarytów niż ja. Wchodząc do środka nie
widziałem nic, było mnóstwo czarnego dymu, zaczęła ogarniać mnie panika! Nie
wiem co robić, cholera! Boję się! Pełno ludzi, jedno wyjście, są przytomni? Nie
wiem! Cholera! Nie mogę się poddać, Zocha wszedł z W52. Najpierw
ogarnęliśmy tłum, pomogliśmy ludziom wydostać się z budynku. Gdy wyszło już z
piętnaście osób – najpierw dzieci z kobietami, potem faceci – stanął przede mną
kapłan. Natychmiast zapytałem go, czy na górze jest ktoś jeszcze.
–Tak! Organista. – Zaczął kasłać.
–Gdzie znajdę wejście?!
–Jeśli zostało, to w wieży!
–Dziękuję! Teraz niech się ksiądz wynosi! Rota
pierwsza do dowódcy!
–Tu dowódca do roty pierwszej.
–Ewakuowaliśmy wszystkich z dolnego piętra,
sprawdzamy, czy jest dojście na wyższe piętra.
–Przyjąłem, uważajcie na siebie. –Nie widzę
nic, mimo to próbuje sobie przypomnieć schemat budynku. Idę za głosem intuicji.
Nagle huk! Wzdrygnąłem się, żyrandol spadł na ziemię. Zaraz po tym spadł dach. Zrobiło
się jeszcze gorzej, zauważyliśmy, że ściany na pierwszym piętrze już nieźle
płoną.
–Rota pierwsza do dowódcy!
–Jest rota pierwsza!
–Zmiana planów! Przeszukajcie cały dół!
Powtarzam! Przeszukajcie cały dół, dostaliśmy się do środka od głównego
wejścia! Rota druga przeszuka górę!
–Przyjąłem. Zocha! Idziemy tam! –Ruszamy na czworaka, szukając jak najlepszej
widoczności; nie natrafiamy na nikogo, docieramy do ołtarza, gasimy ogień i
wtedy słyszymy wołanie o pomoc. Idziemy w stronę krzyków, pod gruzem została
uwięziona noga jednego z mężczyzny, o pomoc wołała starsza kobieta.
–Rota pierwsza do dowódcy! – Nic.
–Niech się pani uspokoi! Pomożemy wam.
–Halo! Proszę pana! Słyszy mnie pan? – woła
Zocha do mężczyzny.
–On dostał żyrandolem w głowę! – krzyczy
kobieta.
–Rota pierwsza do dowódcy! – Dalej nic.
–Bartek, jest źle, głowa mocno krwawi, na
dodatek jest uwięziony.
–Poczekaj. –Podnoszę gruzy, wyciągając sto
dwadzieścia procent z mięśni.
–Proszę pani! Jak się pani czuje? – zero
odzewu po pytaniu Zochy.
–Cholera! Straciła przytomność! – Robi się
źle. – Rota pierwsza do dowódcy!
–Zgłasza się dowódca.
–Mamy tu dwie osoby poszkodowane! Jedna
straciła przytomność! Starsza kobieta, emerytka! Powtarzam! Emerytka! Do tego
mamy poszkodowanego z urazem głowy i zmiażdżeniem nogi! Potrzebujemy wsparcia!
–Zrozumiałem, gdzie jesteście?
–Na wprost od głównego wejścia, mniej więcej
na środku! Tam gdzie wisiał żyrandol!
–Przyjąłem, wysyłam do ciebie rotę trzecią. – Przyjechało
wsparcie, pewnie dlatego Andrzej się nie odzywał. Czyżby państwówki wciąż nie
było? Z resztą, to jest teraz nie ważne! Dymu jest coraz mniej, zaczynam
dostrzegać ołtarz i wiszącego na krzyżu Jezusa. Dobiega rota trzecia, po głosie
poznaję, że to House, nasz doktor z remizy; biorą emerytkę, my bierzemy faceta,
trzymam go za nogi. Ciężko się go niesie, zmiażdżona noga lekko wypada mi z
rąk. Wychodząc na zewnątrz nasze czujniki informujące o zawartości powietrza w
butli zaczynają piszczeć. Ratownicy medyczni przejęli poszkodowanych, my z
Zochą ściągnęliśmy aparaty, jesteśmy cali mokrzy, temperatura ciała jest
ogromna, oboje jesteśmy totalnie mokrzy od potu.
–Złapcie chwilę oddechu, potem przyjdźcie do
mnie – mówi Andrzej.
Co chwilę ktoś
krzyczy, silniki pracują głośno, widać biały dym, a to oznacza, że źródła ognia
już nie ma. Po chwili głównym wejściem wychodzi rota druga z organistą. Niosą
go na rękach, stracił przytomność. Ściągnąłem hełm, kominiarkę, poczułem ulgę. Złapałem
za butelkę wody, napiłem się łapczywie. Zocha wziął butelkę po mnie. Wtedy na
miejsce zdarzenia przyjeżdża Wschowa. Z wozu wychodzi dowódca zmiany, podchodzi
do Andrzeja, mówiąc mu, że przejmuje dowodzenie.
Po wielu
godzinach było po wszystkim. Zmęczeni wróciliśmy do remizy, śmiejąc się z tej
paniki, która tam panowała. Dobra akcja. Chłopaki z państwowej chwalili, że
kawał dobrej roboty wykonaliśmy. Szczególnie Andrzej. Przypomniało mi się o
Angelii, że przecież siedzi u mnie w domu sama. Jak tylko wróciłem, wypytała
mnie o wszystko. Wytłumaczyłem jej, że budynek już był w słabym stanie, dlatego
runęła wieża, od tego powstało kilka iskier, które zajęły łatwopalne materiały
i ogień szybko się rozprzestrzenił. Jestem pewien, że tej akcji nigdy nie
zapomnimy. Resztę dnia spędziłem z nią. Zadbała o mnie, przygotowała obiad z gotowych
dań, które miałem w zamrażarce, ja w międzyczasie wziąłem prysznic, myśląc o
pięknej kobiecie, która dla mnie krzątała się po kuchni. Chciałem wiedzieć, o
czym myśli, gdy jest tam teraz sama. Po kilku godzinach, gdy ponownie zrodziła
się między nami namiętność, dowiedziałem się, o czym wtedy rozmyślała. Uch!
Jestem pełen podziwu dla tego, co ona robi w łóżku! Cholera, jestem wyczerpany,
ale zakochany po uszy! Czy to ta jedyna?